Moja wizja nieba

Życie, jak to zwykle bywa, dostarcza najlepszych tematów teologicznych. Także w tym przypadku temat niejako zrodził się sam, gdy jeszcze będąc niczego nieświadomym malcem, postanowiłem spełnić swoje marzenia. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chodziło o marzenie dotyczące nieba. Niestety moja wizja nie spotkała się z „kościelną” aprobatą, ale o tym za chwilę.

Od czasu do czasu zdarza mi się zaglądać do zagranicznych numerów National Geographic. Tak było też kilka tygodni temu, gdy do ręki wpadł mi stary numer magazynu opisujący tajemniczą wyspę na Oceanie Atlantyckim. Mowa o Wyspie Zawadowskiego, która stanowi część Archipelagu Sandwich Południowy. Sama wyspa jest tak naprawdę aktywnym wulkanem, który wynurza się z oceanu na wysokość ponad 550 metrów, a na jego brzegach zamieszkuje największa na świecie kolonia pingwinów. Nagle na jednym ze zdjęć zobaczyłem buchający z wulkanu dym, a na brzegu uciekające pingwiny. Wtedy doznałem olśnienia, a we wspomnieniach wróciłem do czasów wczesnoszkolnych. Okazało się, że  dokonałem wtedy przełomowego odkrycia.

Szkoła Podstawowa nr 1 w Stalowej Woli była najmniejszą w mieście i pewnie jej absolwenci nigdy nie przypuszczali, że dojdzie w niej do przełomowego odkrycia teologicznego. Był rok 1997 i w jednej z sal lekcyjnych odbywała się religia prowadzona przez młodego księdza. W ostatniej ławce natomiast siedział mały Mateusz, który uzbrojony w kredki i szesnastokartkowy zeszyt czekał na kolejne zadanie postawione przez nauczyciela. Tym razem zadanie wydawało się dość skomplikowane. Po krótkim wprowadzeniu o ogrodzie Eden i skutkach grzechu ksiądz polecił narysować raj. Ucieszony zdaniem zabrałem się do pracy. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy w pewnym momencie ksiądz podszedł do mnie i powiedział, że nie zrozumiałem zadania i robię je źle. Ksiądz twierdził, że chodziło o narysowanie pięknego ogrodu, drzew, rzek i wszechobecnych zwierząt, a miejsce, które narysowałem (według księdza) nie jest rajem, a nawet na pewno nie istnieje.

Smutny i zawiedziony porażką spojrzałem na mój rysunek. Przedstawiał on wulkan i uciekające pingwiny. Ktoś zapyta dlaczego właśnie tak? Bo chciałem przedstawić moje dziecięce marzenie o rzeczach, które chciałbym zobaczyć. Z tego powodu zjawiły się tam pingwiny, które przecież w Polsce nie występują i erupcja wulkanu, których też jest w naszej części świata jak na lekarstwo. Połączyłem te dwa marzenia i powstał raj, o jakim marzyłem. Pingwiny w przerażeniu uciekały przed płynącą lawą.

Dziś wiem, że po pierwsze takie miejsce istnieje, a po drugie, że niebo będzie spełnieniem wszystkich moich marzeń (a nawet dużo więcej). W moim niebie nastąpi absolutne spełnienie, dlatego myślę, że Bóg pokaże mi także wulkaniczną wyspę, z której uciekają zdyszane pingwiny.

Inne artykuły autora

O wymiarach ludzkiej cierpliwości

Odkryj wartość kierownictwa duchowego

Kręte drogi niewiary